poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Leci, leci




Wojna Klonów :)


Na jednym ze skwerków w Szklarskiej Porębie jest szachownica ułożona z dwukolorowych płyt chodnikowych, a na niej ponad metrowe figury szachowe z prętów zbrojeniowych.
Wakacyjny deszczowy dzień. Mimo mżawki po szachownicy wolno kroczą, raz ruchem konika, a raz wieży, dwie postacie w identycznych kurtkach.

Przystaję. Patrzę.

Dwaj chłopcy przypominający z wyglądu Harry'ego Pottera z wczesnych lat, w jednakowych okularach, a każdy z taką samą, nad wiek poważną i skupioną miną.
Obmyślają ruchy.

Co za ironia natury.
Bliźnięta jednojajowe grają przeciwko sobie w szachy.
Ciekawe na ile potrafią przewidzieć swoje wzajemne a troche jakby swoje własne posunięcia...

piątek, 26 sierpnia 2011

Aromat kwiatowy identyczny z naturalnym


Olivier Sacks pisał kiedyś o synestezji, czyli dosłownym mieszaniu zmysłów u niektórych osób. To, co w sztuce bywa przenośnią, nieliczni mają dosłownie i na co dzień - czują zapach kolorów, widzą muzykę. Rzeczywistość jest dla nich gęsta i pełna treści, ale czasem musi być trudno.

A większości ludzi pozostają sztuczki umysłu oparte o skojarzenia. Gdy widzisz zdjęcie ulubionej potrawy, czujesz jej smak. A gdy słuchasz dźwięków, które coś znaczą, widzisz kojarzące się obrazy. Wspomnienia i aktualne przeżycia - w naszym mózgu zyją zgodnie w wiecznym teraz.

Kiedy, jak co roku, wpatrywałam się w nocne sierpniowe niebo, licząc ze Perseidy objawią choć jeden meteoryt w zasięgu mojego wzroku, znów czułam zapach maciejki. Nieracjonalnie - sprawdzilam, nie mogło jej być w kazdym miejscu, skąd obserwowałam gwiazdy.... Nie w centrum miasta, nie w miejskim zapuszczonym parku.

Jako dziewczynka, podczas prawdziwych wiejskich wakacji, prosiłam rodziców, aby pozwolili mi wyjść wieczorem przed dom babci, popatrzeć na rozgwieżdżone niebo. Gwiazdy z dala od miasta, co więcej - na samym na skraju wioski, nie miały zadnej świetlnej konkurencji. Ciemność nocy i rozświetlone przestrzenne niebo.

Nie trzeba znać się na gwiazdozbiorach, aby podziwiać ogrom kosmosu. Stojąc w kapciach i flanelowej koszulce nocnej patrzyłam z zapartym tchem na pędzące co jakiś czas meteoryty. Świetlisty punkt nie był wtedy dla mnie okazją do wypowiedzenia życzenia - on był spełnieniem marzenia sam w sobie!
Stałam tak przed sienią drżąc i równym podziwem darzyłam wtedy tę migającą kopułę nade mną, co pobliski las - niewyobrażalnie ciemny i pełen mlaśnięć, skrzypnięć oraz tupania. Woda w rzece zaraz za ogrodem, sądząc po dźwiękach, nocą nabierała gęstości i czerni, rozlewając się swobodnie. Ostrzegawczy plusk wyznaczał granicę i bronił dostępu do rozległej leśnej krainy za rzeką.
W tym samym czasie drobne kwiatki ogrodowej maciejki wpatrywały się w górę, w ich odlegle mrugające koleżanki, na ogromnej granatowej niebnej tapecie i robiły to, co potrafiły najlepiej - pachniały jak szalone.

- Oj, zimno ci już, chodź, idziemy do domu. - mówiła mama.
- Nie, jeszcze troszkę... - odpowiadałam.

I wracając do ciepłego domu, ostatnie co słyszałam to szczekanie psów spod jeszcze dalszego lasu.


Rano maciejka wyglądała już niepozornie a po gwiazdach i Perseidach nie było śladu.