poniedziałek, 2 grudnia 2013

poniedziałek, 14 października 2013

Droga

Droga bywa niejasna. To co widzimy, jest wycinkiem, ekscytuje nas to co za zakrętem.
Ci co myślą, że dobrze wiedzą gdzie są i dokąd idą, też się czasem mylą. I dobrze :)

Na zdjęciu stara droga na Niskich Łąkach we Wrocławiu. Poniemiecka kostka, obok wrastająca bujna i dzika zieleń. Kilka metrów dalej - pasą się konie, na drodze często wygrzewa się kotka i jej tegoroczne młode. Droga donikąd, bo dalej tylko tereny wodonośne, a tam zakaz dla dwunogich.

Ale niestety  d l a  t e g o  m i e j s c a  odliczanie trwa i już za kilka miesięcy będzie tu jeden z odcinków obwodnicy Wrocławia.
Czy na pewno droga poprowadzi wtedy dalej?..



środa, 31 lipca 2013

Miejskie pory roku

Przyroda ma swoich pionierów zmian. Są wiosenne przebiśniegi przebijające się spod śniegu, są też i zimowity witające zimę. Wszystko ma swój zwykły czas i miejsce, co nie znaczy oczywiście, że anomalie się nie zdarzają. Nietypowe zmiany są niesfornym przymierzaniem się przyrody do nowego porządku ("zobaczmy które rośliny wytrzymają majowe upały...") albo tylko absurdalnym żartem, jednorazowym wyskokiem.
W mieście czasem sprawy są wywrócone do góry nogami.

W kwietniu idąc ulicą zachwyciłam się białym kwieciem spadającym na ulicę.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że to nie kwiaty tylko lekkie styropianowe kulki niesione wiatrem spod ocieplanych własnie bloków. Ale chwilowa radość - kilka punktów w górę.

A jaki jest zapach pierwszych ciepłych wieczorów? Wyjdź na balkon a otoczy Cię duszący aromat dymu z papierosów. Bo przecież wreszcie po nieprzyjaznej dla palaczy zimnej porze roku, można się "przewietrzyć".

A co zwiastuje pierwszą falę letnich upałów w mieście? Wysyp kichających i kaszlących, nie przywykłych do odpoczywającej przez pół roku klimatyzacji. Może z przyrodniczego punktu widzenia rozsiewanie przez nich infekcji jest równie potrzebne jak pylenie traw. Możliwe.

Ludzie w swoim myśleniu magicznym widzą znaki nawet tam, gdzie ich wcale nie ma.

Ale czy fakt, że już na początku lipca kasztany są tak duże jakby za chwilę miały na rudo kulkami ubarwić trawę pod drzewami - to nie jest znak czegoś?..

Kasztanowce zaatakowane przez wszędobylskiego już szrotówka-szkodnika tracą liście o wiele za wcześnie, a żeby przetrwać próbują zakwitać jeszcze raz... ale ponieważ to nic nie daje to inną opcją jest inwestycja w potomstwo.

Większe i wcześniejsze kasztany to wołanie drzew o ratunek. Im więcej rozbitek na bezludnej wyspie wyrzuci butelek z wiadomością, i im butle te będą solidniejsze... tym większa szansa rozbitka.
Więc pakują te postawne drzewa mnóstwo energii w kolczaste kasztany już od wiosny, niech będą mocne i liczne, niech rosną zdrowo...

Tak to drzewa po swojemu walczą o przetrwanie, a człowiek nieświadomy tylko pokręci nieraz głową: "Jak w tym mieście pory roku są dziwne, ledwo początek wakacji a kasztany jak jesienią".

sobota, 1 czerwca 2013

Dzieciakowo

Fantazji i autentycznych przyjaciol nie tylko z okazji Dnia Dziecka :)
Do zyczen mysle, ze sie dolacza Stworki z graffiti na scianie biblioteki na Kozanowie.

sobota, 18 maja 2013

Z widokiem na weekend

Dzis, w piątek, pod wieczór.
Od kilku godzin zbiera się na burzę.
Czas oczekiwania urozmaicają ciepłe podmuchy wiatru, które wybrzuszają firanki i zrzucają z balkonów bieliznę. Szczyty topoli kłaniają się na północ.

Stoję w kuchni z włączonym mikserem w ręku, końcówki ubijające ubijają, a ja wpatruję się przez okno w horyzont.
Z dziewiątego piętra, zakładając że nie opuszczam wzroku, widzę za nowym wałem kozanowskim tylko bujną i soczystą zieleń nadodrzańskich lasów i dalej, łagodne fale Wzgórz Trzebnickich.

Wyłączam się i nie słyszę hałasującego miksera, tylko próbuję wytrzymać trzy minuty bez nawet małego zerknięcia do pojemnika z ubijaną masą. Cierpliwa jestem przecież...

Ale tego, żeby minąć jutro te wzgórza, jechać dalej na północ i znaleźć się już jutro w krainie Doliny Baryczy - tego nie mogę się doczekać...
Już i tak tyle tego kwitnienia i buchania zielenią mnie ominęło... Miasto za długo przytrzymywało mnie w swoim betonowym uścisku. Chcę już! Teraz!

Już wiem co pomoże mi przetrwać ostatnie godziny przez wyprawą w moje ukochane Lasy. Minęły już nie trzy ale z pięć minut, więc spoglądam do pojemnika i wyłączam mikser.

Udało się! - w środku puszy się ubita na puszystą pianę tłuściutka śmietanka do...

pierwszych w tym roku...

 TRUSKAWEK! :)


Jasne zasady

Idąc przez centrum Wrocławia zauważyłam próby przejęcia władzy nad pogodą na terenie posesji.
A co na to Tlaloc - bóg deszczu? :)


środa, 8 maja 2013

Klika, lubi, lajkuje

Rozpanoszyła się zabawna moda na szafowanie słowem "lubię". Oczywiście fala licznych polubień przetacza się wraz z rozpowszechnianiem się portalu "Księga Twarzy" :).
W przypadku niektórych osób serca, umysły czy inne lokalizacje emocji zdają się być niewyczerpane pod względem możliwości lubienia wszystkiego.
Ale czas na ostrzeżenie...
Nie przywiązujmy się do obfitych polubień nas czy też tego co robimy, mówimy, tworzymy.
Nie pompujmy sobie baloników ego.
To pomyłka zwykła!
:)
Przede wszystkim jak jacyś niedouczeni z języka angielskiego, który dla wielu nie jest już wręcz językiem obcym, dajemy się łapać na podwójne znaczenie słowa "like".
Nie zapominajmy lekcji, powiedzmy, nr 39, kiedy uczyliśmy się, że czasownik "like" ma nie tylko znaczenie "lubić", ale też "(s-)podobać się". A przecież lubienie jest właściwością znacznie trwalszą niż podobanie się.
Z jakiegoś powodu ta granica akurat w angielskim nie jest tak wyraźna i od spodobania się do polubienia przechodzi się płynnie jak z poranka w południe...

Ale myśląc i wyrażając się po polsku spostrzegam, że o ile mogę generalnie lubić kolor niebieski, to nowa (nawet niebieska) koszula koleżanki może mi się jedynie podobać. Podoba mi się, bo taki mam nastrój, chwilowy kaprys i bez zbędnych analiz - tak jest i już! Może impresja błękitu ubrania i bladej ściany wywołała ten stan. Może mnie w tym momencie urzekł kołnierzyk, czy guziki...
Zdecydowanie jednak nie zapałałam do tej koszuli uczuciem, no kpina... Jak mogę ją lubić po 2 minutach? :)

Najpewniej polskie lubienie w "Księdze Twarzy" i potem wtórnie, w innych obszarach zrodziło się z powodu banalnego. Wygody i zgrabnego rozmiaru. "Podoba mi się" jest po prostu za długie i nie brzmi tak bliźniaczo podobnie do angielskiego "I like it!" jak zwycięzca czyli nasze "Lubię to!".
Zalajkować można coś chwilowo, do polubienia stąd raczej długa droga i nie zawsze możliwa.
(choćby w przypadku zdjęcia pierwszego zęba wnuczki cioci Gieni..).

Język to twór żywy, ewoluuje szybko. Gorąco wierzę, że coś nowego się pojawi w tym dziwadle językowym i wysadzi z siodła polskie "Lubię to".
Bo jeśli nie, to grozi nam lekka degeneracja. Będziemy namawiani do "(po-)lubienia" kolejnej i kolejnej błahej rzeczy aż to co naprawdę i trwale lubimy, co głęboko cenimy, straci na znaczeniu, bo zostanie zrównane z widokiem głupiej miny kolegi na zdjęciu.
Wtedy to można się pośmiać...

A propos śmiechu to tak, Lubię to!

środa, 10 kwietnia 2013

Geometria


Oczywiście w przyrodzie kształtów jest nieskończona ilość, ale ludzie też nie próżnują.
Widok z okna na dziś - przypomina trochę jakiś wykres, diagram... Interpretacja dozwolona :)

wtorek, 19 marca 2013

Pożegnania i comebacki



Dwa tygodnie temu uwieczniłam ostatnią ostoję zimy w Parku Szczytnickim, taki wycofujący się mini lodowiec pocący się w słońcu na zazielenionej lekko trawie..
Ale potem zima wróciła, niezdecydowana jakaś :) Czekamy dalej.

wtorek, 26 lutego 2013