sobota, 18 maja 2013

Z widokiem na weekend

Dzis, w piątek, pod wieczór.
Od kilku godzin zbiera się na burzę.
Czas oczekiwania urozmaicają ciepłe podmuchy wiatru, które wybrzuszają firanki i zrzucają z balkonów bieliznę. Szczyty topoli kłaniają się na północ.

Stoję w kuchni z włączonym mikserem w ręku, końcówki ubijające ubijają, a ja wpatruję się przez okno w horyzont.
Z dziewiątego piętra, zakładając że nie opuszczam wzroku, widzę za nowym wałem kozanowskim tylko bujną i soczystą zieleń nadodrzańskich lasów i dalej, łagodne fale Wzgórz Trzebnickich.

Wyłączam się i nie słyszę hałasującego miksera, tylko próbuję wytrzymać trzy minuty bez nawet małego zerknięcia do pojemnika z ubijaną masą. Cierpliwa jestem przecież...

Ale tego, żeby minąć jutro te wzgórza, jechać dalej na północ i znaleźć się już jutro w krainie Doliny Baryczy - tego nie mogę się doczekać...
Już i tak tyle tego kwitnienia i buchania zielenią mnie ominęło... Miasto za długo przytrzymywało mnie w swoim betonowym uścisku. Chcę już! Teraz!

Już wiem co pomoże mi przetrwać ostatnie godziny przez wyprawą w moje ukochane Lasy. Minęły już nie trzy ale z pięć minut, więc spoglądam do pojemnika i wyłączam mikser.

Udało się! - w środku puszy się ubita na puszystą pianę tłuściutka śmietanka do...

pierwszych w tym roku...

 TRUSKAWEK! :)


Jasne zasady

Idąc przez centrum Wrocławia zauważyłam próby przejęcia władzy nad pogodą na terenie posesji.
A co na to Tlaloc - bóg deszczu? :)


środa, 8 maja 2013

Klika, lubi, lajkuje

Rozpanoszyła się zabawna moda na szafowanie słowem "lubię". Oczywiście fala licznych polubień przetacza się wraz z rozpowszechnianiem się portalu "Księga Twarzy" :).
W przypadku niektórych osób serca, umysły czy inne lokalizacje emocji zdają się być niewyczerpane pod względem możliwości lubienia wszystkiego.
Ale czas na ostrzeżenie...
Nie przywiązujmy się do obfitych polubień nas czy też tego co robimy, mówimy, tworzymy.
Nie pompujmy sobie baloników ego.
To pomyłka zwykła!
:)
Przede wszystkim jak jacyś niedouczeni z języka angielskiego, który dla wielu nie jest już wręcz językiem obcym, dajemy się łapać na podwójne znaczenie słowa "like".
Nie zapominajmy lekcji, powiedzmy, nr 39, kiedy uczyliśmy się, że czasownik "like" ma nie tylko znaczenie "lubić", ale też "(s-)podobać się". A przecież lubienie jest właściwością znacznie trwalszą niż podobanie się.
Z jakiegoś powodu ta granica akurat w angielskim nie jest tak wyraźna i od spodobania się do polubienia przechodzi się płynnie jak z poranka w południe...

Ale myśląc i wyrażając się po polsku spostrzegam, że o ile mogę generalnie lubić kolor niebieski, to nowa (nawet niebieska) koszula koleżanki może mi się jedynie podobać. Podoba mi się, bo taki mam nastrój, chwilowy kaprys i bez zbędnych analiz - tak jest i już! Może impresja błękitu ubrania i bladej ściany wywołała ten stan. Może mnie w tym momencie urzekł kołnierzyk, czy guziki...
Zdecydowanie jednak nie zapałałam do tej koszuli uczuciem, no kpina... Jak mogę ją lubić po 2 minutach? :)

Najpewniej polskie lubienie w "Księdze Twarzy" i potem wtórnie, w innych obszarach zrodziło się z powodu banalnego. Wygody i zgrabnego rozmiaru. "Podoba mi się" jest po prostu za długie i nie brzmi tak bliźniaczo podobnie do angielskiego "I like it!" jak zwycięzca czyli nasze "Lubię to!".
Zalajkować można coś chwilowo, do polubienia stąd raczej długa droga i nie zawsze możliwa.
(choćby w przypadku zdjęcia pierwszego zęba wnuczki cioci Gieni..).

Język to twór żywy, ewoluuje szybko. Gorąco wierzę, że coś nowego się pojawi w tym dziwadle językowym i wysadzi z siodła polskie "Lubię to".
Bo jeśli nie, to grozi nam lekka degeneracja. Będziemy namawiani do "(po-)lubienia" kolejnej i kolejnej błahej rzeczy aż to co naprawdę i trwale lubimy, co głęboko cenimy, straci na znaczeniu, bo zostanie zrównane z widokiem głupiej miny kolegi na zdjęciu.
Wtedy to można się pośmiać...

A propos śmiechu to tak, Lubię to!