czwartek, 8 października 2015

Równonoc i stare podwórka

Ulice i podwórka na wrocławskim Trójkącie są czasem jak korytarze w świątyniach Majów, gdzie słońce wpadało tylko dwa razy do roku, podczas jesiennej i wiosennej równonocy. Wysokie ściany kamienic okalające wąskie jezdnie i jeszcze węższe chodniki, nie dają światłu wielkich szans. Czasem tylko, gdy słońce stoi nisko, promienie przez jakiś kwadrans omiatają odpadające elewacje, rzucają długie cienie na nierównych chodnikach i przemykają przez bramy wjazdowe na szare podwórka.

Ostre wieczorne światło odbite od uchylonych okien, od witryny umytej akurat ostatnim deszczem wpada w miejski system luster i ląduje na placu między kamienicami.

Gdy promień dotknie na chwilę zszarzałego zakamarka podwórka, zakurzonego kąta przy garażu czy omszałej ściany oficyny, na chwilę przysiada tam. Bawi się z podwórkowym kotem, oślepia na moment napuszonego gołębia i... cofa się ze zdziwieniem. Bo choć światło tak rzadko tam zagląda, to od dawna nie widziało tam istotnych zmian.

Nic oprócz rozpadającego się w proch tynku na przedwojennych tyłach oficyn i wielkich plam wilgoci na powojennych przybudówkach. Zakurzone lub zabłocone podwórka, na których nie bawią się dzieci, bo dawno już dorosły i parkują tam teraz samochody. Ich dzieci już nawet nie wiedzą, że można tam wyjść...

Czasem, tuż przed zachodem, cząstka światła padnie na kępkę trawy, krzak dzikiego bzu i zapomnianą ławkę na skwerze i zanim wróci do źródła tym samym labiryntem bram i uliczek, zostawi powidok - jak prześwietlone zdjęcie.

Jest w tym widoku nadzieja, że miejsca te mogą znów ożyć, podwórka stać się enklawą zieleni, czy placem zabaw. W wizji przez moment dostrzec można życie, sąsiadów, dziecko na huśtawce, starszą panią ćwiczącą na podwórkowej siłowni, drzewa, trawę...

Można ten widok utrwalić i ziścić, a narzędzia, coraz skuteczniejsze mamy w zasięgu ręki:

Wrocławski Budżet Obywatelski z roku na rok rośnie i zyskuje uczestników.
Już tylko cztery dni (do 12.10.2015) pozostały byśmy zagłosowali na projekty, które mogą zmienić na lepsze podwórka, parki, nasze miejsca w mieście.

Projekty z "Trójkąta Bermudzkiego" czyli Przedmieścia Oławskiego

mogą odmienić podwórka i zazielenić miasto: projekty nr 227, 240, 341, 443 i oczywiście 812, czyli Drzewa dla Wrocławia.

Możesz zagłosować na inne projekty, bliższe Tobie, ale zagłosuj koniecznie!




niedziela, 31 maja 2015

Skóra opakowana w marzenie

Nie mogę zrozumieć mechanizmu, który tysiącom czy milionom konsumentów pozwala się nabierać na magię działania pewnych kosmetyków. Pomijając może najbardziej ekstremalne opinie mówiące, że kosmetyki na skórę nie działają wcale, bo pozostają tylko w najbardziej wierzchnich warstwach naskórka, warto jednak pomyśleć rozsądnie.

Pierwszy z brzegu szampon, balsam czy krem zawierający w opisie nazwę magicznego, drogocennego olejku "prosto z natury" to wielka marketingowa manipulacja. Praktycznie każdy z kosmetyków tego rodzaju zawiera nie więcej niż 1 do 2-3 procent wspomnianej w nazwie "rewelacyjnej" substancji... W porcji szamponu czy maseczki to marny ułamek. Reszta to standardowe wypełniacze, parafina, środki nadające konsystencję, zapach, trwałość (konserwanty).

I nie analizując szkodliwości, udowodnionej bądź nie, tych wszystkich składników dodatkowych, a myśląc tylko o tym magnetycznie przyciągającym olejku, czy nie łatwiej po prostu kapnąć kilku kropli świeżej oliwy z oliwek, maznąć to co mazać chcemy masłęm kokosowym lub dodać do maseczki na włosy olejku z awokado?

Nie czytając składu możemy dać się omamić sugestywnemu opakowaniu czy reklamie, gdzie ktoś ziszcza nam właśnie marzenie o gładkiej skórze w postaci modelki na greckiej wyspie. Ale czy te kilka kropel "greckiej" oliwy w całej dużej butelce balsamu o terminie ważności przypadającym za 3 lata, ma być lepsze od świeżo zakupionej spożywczej oliwy extra vergine?

Przygotowując sałatkę grecką i polewając obficie pyszną oliwą ogórki z pomidorami, wezmę tę jedną łyżkę złotego tłuszczu i narobię konkurencji "opantentowanej formule piękna organicznej oliwy z greckich wysp" we wszystkich balsamach razem wziętych. Phi..., jeśli łyżka to za dużo, to resztę zjem ze świeżą grzanką. Bo.. mogę! :)

sobota, 28 lutego 2015

Świetlisty wędrowiec



Orion - starożytny myśliwy, żeglarz-tułacz czy ukochany bogini Księżyca…? Na naszym zimowym niebie to czasem tylko trzy charakterystyczne gwiazdy ustawione w pochylonej linii, choć przecież według encyklopedii liczba gwiazd, które można dostrzec w tym gwiazdozbiorze gołym okiem dochodzi do 120. Widać je gdzieś na odległych pustkowiach, z dala od ludzkich siedzib.

Czasem jednak nawet w mieście niebo wydaje się być bliżej. Po kilku wietrznych dniach miejskie przeciągi wydmuchują smog na przedmieścia a klarowny granat rozpościera się nad miejskim światłozbiorem.

Po raz pierwszy w historii ludzkości tak wielu ludzi widziało tak niewiele gwiazd. Jeszcze nigdy w dziejach ludzi rozgwieżdżone niebo nie było tak rzadkim widokiem, luksusem czy atrakcją.
Kto by przewidział, że konstelacje miejskich iluminacji i linie oświetlonych dróg przyćmią przetkaną diamentami czerń nocy? Tę połyskującą czerń, która przez tysiące lat szczepiła w ludzkich umysłach mity, wyświetlała fantastyczne historie i dodawała perspektywy do wojen, sukcesji, wędrówek ludów.

Czasem jednak nawet w mieście niebo wydaje się być bliżej…

W jeden z takich skrzypiących wieczorów zimowych wracam z córką z przedstawienia, obie rozweselone, rozśpiewane. Mróz łaskocze w nosy, gdy wysiadamy na naszym osiedlu z jasnego i ciepłego wnętrza tramwaju.Większość latarni nie działa, więc wzrok szybko przyzwyczaja się do ciemności. 

Rząd bloków nie świeci oknami, zamknął je jak oczy. Ludzkie gniazda pozasłaniane roletami zamknęły na balkonach widok na niebo wraz z oszronionymi rowerami i krzesełkami ogrodowymi. Nieoglądana panorama zimowego nieba czeka na nas. Staję więc z córką, zadzieramy głowy ku niebu. Celuję w nie telefonem z aplikacją do lokalizacji gwiazd. Muszę wyglądać komicznie z wyciągniętą w górę ręką i szalikiem na pół twarzy.

Rozszyfrowujemy magiczne nazwy ciał niebieskich. Aby znaleźć pas Oriona nie potrzeba nam techniki, bo trzy jasne gwiazdy błyszczą wyraźnie. Ale sprawdzamy co kryje się obok i gdzie rozsiadł się Syriusz - pies Wielkiego Łowczego. Tuż obok nas staje sędziwa pani z pieskiem. Zagaduje do nas tak, jak teraz to już nieczęste. Z delikatnym zaśpiewem z przedwojennego Lwowa: "Te trzy gwiazdy to Orion, kiedyś mówiło się na nie Trzej Królowie, bo najlepiej je widać zimą, tak koło Ich Święta właśnie. Mój tatuś studiował astronomię przed wojną i tak nam te gwiazdy nieraz pokazywał, jak byliśmy dziećmi...". Stoimy tak we trzy wytężając wzrok i wstrzymując nie wiedzieć czemu oddechy... Starsza pani pewnie podróżuje teraz w czasie i z prędkością światła.

Widzę na raz setki pokoleń, wpatrujące się w te same gwiazdy Oriona, szukające w nich odpowiedzi, piękna lub kierunku. 

Orion. Wystarczy chwila poszukiwań, by odkryć jak wiele ma imion. Staronordycki Aurvandil, staroangielski Earendel czyli Świetlisty Wędrowiec. Dla Syryjczyków - olbrzym Al Jabbar a dla Chaldejczyków, którzy tysiąc lat temu co do dwóch sekund obliczyli czas trwania roku kalendarzowego - Tammuz. U Hebrajczyków - Gibbor czyli Siłacz, dla Chińczyków - Biały Tygrys, według Greków - myśliwy po wsze czasy goniący po niebie Plejady... Atli, Candaon, Orion... 

Dla naszych przodków światło zimą było racjonowanym luksusem, więc żyli w zgodzie z ciemnością i na aksamitnym ekranie wyświetlali fantastyczne historie wyobraźni i legend. 
A dziś, gdy mamy nadmiar światła, amatorzy - poszukiwacze "ciemnego nieba" wyjeżdżają na nocne wyprawy daleko od łun miast po gwiaździste niebo, po perspektywę.

Bo jak możemy mocno stąpać po Ziemi, skoro nie widzimy nieba?

W jaki sposób możemy wzrastać, gdy nie widzimy już jak jesteśmy mali?