piątek, 16 września 2016

Wrocław w ruchu - konkurs - filmik nr 18

Wakacje, beztroska, telefon, nasz Wrocław i moja córka na desce. Kupa zabawy przy kręceniu filmu i ...niespodzianka! Nasz amatorski filmik dostał się dziś w konkursie do 30-tki wybranych 60-sekundowych filmów promujących Wrocław.
Jeśli „Wrocław w ruchu” Wam się podoba, prosimy o głosy na filmik nr 18. Przy ogladaniu zalecane słuchawki :) Głosować można przez FB, SMSami lub w serwisie Gazety Wrocławskiej. Będziemy wdzięczne Wam bardzo – ja i Magda.

(konkretniutko to SMS o treści esk.11 na nr 72355, koszt 2,46 total) :)

czwartek, 23 czerwca 2016

My Jesteśmy Kulturą!


Czy ja śnię czy to zdjęcie z napisem ChWDP jest naprawdę ilustracją do wydarzenia w ramach Europejskiej Stolicy KULTURY?  (link do wydarzenia na facebooku: 

link  na oficjalnej stronie ESK:  http://www.wroclaw2016.pl/kozanow-w-poszukiwaniu-cudownego ).

Czy ktoś jest serio zdrowy na umyśle umieszczając zdjęcie takiego niecenzuralnego napisu i jednocześnie pisząc kilka wersów dalej o... występach dzieci z domu Kultury Anima? Zarzutów można stawiać dużo już na początku, choćby o braku zachęcenia przez organizatorów do zaangażowania w wydarzenia na Kozanowie mieszkańców osiedla. W prasie już piszą o „chodniku z kamieni nagrobnych” czy instalacji ze złomu na miejscu placu zabaw... Żałosne. Czy jako ilustracja imprezy artystycznej na naszym osiedlu nie byłby lepszy choćby taki obraz jak grafiti na bibliotece osiedlowej?

 Czy mnóstwo pieniędzy musi być wyrzucane na złomowatą instalację zamiast choćby na wystawę zdjęć mieszkańców z dawnych lat życia osiedla, czy wykonanie ciekawych dzieł sztuki, które byłyby pamiątką po ESK? Podobnie jak te interesujące rzeźby stojące przy ul. Kozanowskiej mogłyby one stanowić element krajobrazu jednego z największych wrocławskich osiedli, na którym wbrew nazwie wydarzenia wcale nie trzeba wybierać się zbyt daleko w poszukiwaniu cudownego. Nasz Kozanów to piękne i przestrzenne osiedle, z dużą ilością zieleni. Ma swoje wady, ale nigdzie tak jak tutaj nie ma ślicznych mglistych poranków, nie ma tak blisko do naturalnego nadodrzańskiego lasu... Mieszkam tu, robię czasem zdjęcia, piszę o Kozanowie, bo warto.  (np. tu na blogu: http://berato78.blogspot.com/2008/09/mglisty-cosa-zone-czyli-kozanw.html ) Mamy prężne centrum kultury Anima, szkoły, gdzie wiele się dzieje a przede wszystkim ludzi, którzy nie potrzebują ukulturalniania w tak prymitywny sposób jak to nieszczęsne wydarzenie...

Wiem, że to może być jedynie nieforturny początek, a dalsze wydarzenia ESK na Kozanowie może będą ciekawe. Na to z całego serca liczę. I Drodzy Organizatorzy! Nigdy nie jest rzeczą wstydliwą wycofać się z części inicjatyw i pomysłów, jeśli okazuje się, że z prawdziwą kulturą nie mają one wiele wspólnego.

(mam prawa do poniższych zdjęć) 
Rzeźby na Kozanowie


Mgła na Kozanowie:


wtorek, 31 maja 2016

Pocztówka z Ostrowa Tumskiego

Co za czasy... W ciągu minuty można zrobić zdjęcie,  na dodatek pod słońce,  jednym maźnięciem w telefonie dodać efekt i otrzymać pocztówkę z zabytkowego Ostrowa. Może to wszystko zbyt łatwe i dlatego nikt już nie wysyła takich kartek,  choćby i cyfrowych?..


czwartek, 8 października 2015

Równonoc i stare podwórka

Ulice i podwórka na wrocławskim Trójkącie są czasem jak korytarze w świątyniach Majów, gdzie słońce wpadało tylko dwa razy do roku, podczas jesiennej i wiosennej równonocy. Wysokie ściany kamienic okalające wąskie jezdnie i jeszcze węższe chodniki, nie dają światłu wielkich szans. Czasem tylko, gdy słońce stoi nisko, promienie przez jakiś kwadrans omiatają odpadające elewacje, rzucają długie cienie na nierównych chodnikach i przemykają przez bramy wjazdowe na szare podwórka.

Ostre wieczorne światło odbite od uchylonych okien, od witryny umytej akurat ostatnim deszczem wpada w miejski system luster i ląduje na placu między kamienicami.

Gdy promień dotknie na chwilę zszarzałego zakamarka podwórka, zakurzonego kąta przy garażu czy omszałej ściany oficyny, na chwilę przysiada tam. Bawi się z podwórkowym kotem, oślepia na moment napuszonego gołębia i... cofa się ze zdziwieniem. Bo choć światło tak rzadko tam zagląda, to od dawna nie widziało tam istotnych zmian.

Nic oprócz rozpadającego się w proch tynku na przedwojennych tyłach oficyn i wielkich plam wilgoci na powojennych przybudówkach. Zakurzone lub zabłocone podwórka, na których nie bawią się dzieci, bo dawno już dorosły i parkują tam teraz samochody. Ich dzieci już nawet nie wiedzą, że można tam wyjść...

Czasem, tuż przed zachodem, cząstka światła padnie na kępkę trawy, krzak dzikiego bzu i zapomnianą ławkę na skwerze i zanim wróci do źródła tym samym labiryntem bram i uliczek, zostawi powidok - jak prześwietlone zdjęcie.

Jest w tym widoku nadzieja, że miejsca te mogą znów ożyć, podwórka stać się enklawą zieleni, czy placem zabaw. W wizji przez moment dostrzec można życie, sąsiadów, dziecko na huśtawce, starszą panią ćwiczącą na podwórkowej siłowni, drzewa, trawę...

Można ten widok utrwalić i ziścić, a narzędzia, coraz skuteczniejsze mamy w zasięgu ręki:

Wrocławski Budżet Obywatelski z roku na rok rośnie i zyskuje uczestników.
Już tylko cztery dni (do 12.10.2015) pozostały byśmy zagłosowali na projekty, które mogą zmienić na lepsze podwórka, parki, nasze miejsca w mieście.

Projekty z "Trójkąta Bermudzkiego" czyli Przedmieścia Oławskiego

mogą odmienić podwórka i zazielenić miasto: projekty nr 227, 240, 341, 443 i oczywiście 812, czyli Drzewa dla Wrocławia.

Możesz zagłosować na inne projekty, bliższe Tobie, ale zagłosuj koniecznie!




niedziela, 31 maja 2015

Skóra opakowana w marzenie

Nie mogę zrozumieć mechanizmu, który tysiącom czy milionom konsumentów pozwala się nabierać na magię działania pewnych kosmetyków. Pomijając może najbardziej ekstremalne opinie mówiące, że kosmetyki na skórę nie działają wcale, bo pozostają tylko w najbardziej wierzchnich warstwach naskórka, warto jednak pomyśleć rozsądnie.

Pierwszy z brzegu szampon, balsam czy krem zawierający w opisie nazwę magicznego, drogocennego olejku "prosto z natury" to wielka marketingowa manipulacja. Praktycznie każdy z kosmetyków tego rodzaju zawiera nie więcej niż 1 do 2-3 procent wspomnianej w nazwie "rewelacyjnej" substancji... W porcji szamponu czy maseczki to marny ułamek. Reszta to standardowe wypełniacze, parafina, środki nadające konsystencję, zapach, trwałość (konserwanty).

I nie analizując szkodliwości, udowodnionej bądź nie, tych wszystkich składników dodatkowych, a myśląc tylko o tym magnetycznie przyciągającym olejku, czy nie łatwiej po prostu kapnąć kilku kropli świeżej oliwy z oliwek, maznąć to co mazać chcemy masłęm kokosowym lub dodać do maseczki na włosy olejku z awokado?

Nie czytając składu możemy dać się omamić sugestywnemu opakowaniu czy reklamie, gdzie ktoś ziszcza nam właśnie marzenie o gładkiej skórze w postaci modelki na greckiej wyspie. Ale czy te kilka kropel "greckiej" oliwy w całej dużej butelce balsamu o terminie ważności przypadającym za 3 lata, ma być lepsze od świeżo zakupionej spożywczej oliwy extra vergine?

Przygotowując sałatkę grecką i polewając obficie pyszną oliwą ogórki z pomidorami, wezmę tę jedną łyżkę złotego tłuszczu i narobię konkurencji "opantentowanej formule piękna organicznej oliwy z greckich wysp" we wszystkich balsamach razem wziętych. Phi..., jeśli łyżka to za dużo, to resztę zjem ze świeżą grzanką. Bo.. mogę! :)

sobota, 28 lutego 2015

Świetlisty wędrowiec



Orion - starożytny myśliwy, żeglarz-tułacz czy ukochany bogini Księżyca…? Na naszym zimowym niebie to czasem tylko trzy charakterystyczne gwiazdy ustawione w pochylonej linii, choć przecież według encyklopedii liczba gwiazd, które można dostrzec w tym gwiazdozbiorze gołym okiem dochodzi do 120. Widać je gdzieś na odległych pustkowiach, z dala od ludzkich siedzib.

Czasem jednak nawet w mieście niebo wydaje się być bliżej. Po kilku wietrznych dniach miejskie przeciągi wydmuchują smog na przedmieścia a klarowny granat rozpościera się nad miejskim światłozbiorem.

Po raz pierwszy w historii ludzkości tak wielu ludzi widziało tak niewiele gwiazd. Jeszcze nigdy w dziejach ludzi rozgwieżdżone niebo nie było tak rzadkim widokiem, luksusem czy atrakcją.
Kto by przewidział, że konstelacje miejskich iluminacji i linie oświetlonych dróg przyćmią przetkaną diamentami czerń nocy? Tę połyskującą czerń, która przez tysiące lat szczepiła w ludzkich umysłach mity, wyświetlała fantastyczne historie i dodawała perspektywy do wojen, sukcesji, wędrówek ludów.

Czasem jednak nawet w mieście niebo wydaje się być bliżej…

W jeden z takich skrzypiących wieczorów zimowych wracam z córką z przedstawienia, obie rozweselone, rozśpiewane. Mróz łaskocze w nosy, gdy wysiadamy na naszym osiedlu z jasnego i ciepłego wnętrza tramwaju.Większość latarni nie działa, więc wzrok szybko przyzwyczaja się do ciemności. 

Rząd bloków nie świeci oknami, zamknął je jak oczy. Ludzkie gniazda pozasłaniane roletami zamknęły na balkonach widok na niebo wraz z oszronionymi rowerami i krzesełkami ogrodowymi. Nieoglądana panorama zimowego nieba czeka na nas. Staję więc z córką, zadzieramy głowy ku niebu. Celuję w nie telefonem z aplikacją do lokalizacji gwiazd. Muszę wyglądać komicznie z wyciągniętą w górę ręką i szalikiem na pół twarzy.

Rozszyfrowujemy magiczne nazwy ciał niebieskich. Aby znaleźć pas Oriona nie potrzeba nam techniki, bo trzy jasne gwiazdy błyszczą wyraźnie. Ale sprawdzamy co kryje się obok i gdzie rozsiadł się Syriusz - pies Wielkiego Łowczego. Tuż obok nas staje sędziwa pani z pieskiem. Zagaduje do nas tak, jak teraz to już nieczęste. Z delikatnym zaśpiewem z przedwojennego Lwowa: "Te trzy gwiazdy to Orion, kiedyś mówiło się na nie Trzej Królowie, bo najlepiej je widać zimą, tak koło Ich Święta właśnie. Mój tatuś studiował astronomię przed wojną i tak nam te gwiazdy nieraz pokazywał, jak byliśmy dziećmi...". Stoimy tak we trzy wytężając wzrok i wstrzymując nie wiedzieć czemu oddechy... Starsza pani pewnie podróżuje teraz w czasie i z prędkością światła.

Widzę na raz setki pokoleń, wpatrujące się w te same gwiazdy Oriona, szukające w nich odpowiedzi, piękna lub kierunku. 

Orion. Wystarczy chwila poszukiwań, by odkryć jak wiele ma imion. Staronordycki Aurvandil, staroangielski Earendel czyli Świetlisty Wędrowiec. Dla Syryjczyków - olbrzym Al Jabbar a dla Chaldejczyków, którzy tysiąc lat temu co do dwóch sekund obliczyli czas trwania roku kalendarzowego - Tammuz. U Hebrajczyków - Gibbor czyli Siłacz, dla Chińczyków - Biały Tygrys, według Greków - myśliwy po wsze czasy goniący po niebie Plejady... Atli, Candaon, Orion... 

Dla naszych przodków światło zimą było racjonowanym luksusem, więc żyli w zgodzie z ciemnością i na aksamitnym ekranie wyświetlali fantastyczne historie wyobraźni i legend. 
A dziś, gdy mamy nadmiar światła, amatorzy - poszukiwacze "ciemnego nieba" wyjeżdżają na nocne wyprawy daleko od łun miast po gwiaździste niebo, po perspektywę.

Bo jak możemy mocno stąpać po Ziemi, skoro nie widzimy nieba?

W jaki sposób możemy wzrastać, gdy nie widzimy już jak jesteśmy mali?

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Najdłuższa noc

Dzisiejszej nocy nastąpi przesilenie zimowe, ale ciemnosci jeszcze trochę doświadczymy. Choć będą  to już mroki z większą nadzieją na szybkie zwycięstwo Słońca. Dobry czas by piec pierniki i ich kształtami zaklinać niebo, aby chmury choć innych gwiazd widoku nam nie zasłaniały... skoro nasza najbliższa gwiazda ustępuje im pola na tak wiele godzin, niech się błyszczą słoneczne siostry na ciemnym zimowym niebie.
Wesołych Wszelkich Świąt tego czasu.

piątek, 31 października 2014

Kraina Muzyki

[sprzed roku]
Listopadowy wieczór. Właściwie popołudnie, ale ciemno całkowicie. Chodnik wzdłuż ulicy w zasadzie normalny, ale po ciemku zdaje się być okropnie wyboisty. Czy to gałązki żywopłotu stukają o moją torebkę i kurtkę czy to warkocze plecione z zimnego deszczu? Potem jeszcze kilkanaście kroków przez równie nieoświetlony dziedziniec, schody, wejście... i dalej uderza już światło i ciepło wnętrza budynku. Parujące wilgocią korytarze i moje okrycie wyglądają dość tajemniczo - jakby ktoś rozprzestrzenił magiczny dym...
Atmosfery niezwykłości dodają dźwięki dochodzące z kolejno mijanych sal. Szparami pod drzwiami, niesfornie, snuje się muzyka: tu skrzypce, tam lekki flet, a dalej fortepian powtarza kilka taktów. 
Pędzę wyżej, na kolejne piętro, a tam znów mrok. Przez wielkie okna szkolnego korytarza nie wpada światło, bo nie ma go i na zewnątrz, za to szyby grają uderzane milionem kropel. Szesnasteczki. Puk - puk, kap-kap.
Biegnę dalej, bo nie chcę, nie mogę się spóźnić!
No horyzoncie otwarte drzwi szkolnej auli wypuszczają snop światła na wypastowaną podłogę. Stąpam szybko po nierównościach błyszczącego linoleum, gonią mnie jakieś mocne akordy z pierwszego piętra. Ale już wchodzę do auli, udało się.
Zdążyłam. Moja córka bieli się galową bluzką przy fortepianie na podwyższeniu auli. Głęboko oddycham, już siadam. Za chwilę koncert.
...
Z zewnątrz typowa tysiąclatka, szkoła jakich wiele. Trochę betonu, boisko w pobliżu, blokowisko wokół. Drzwi zupełnie normalne, nie dźwiękoszczelne.
A w środku magia, kraina muzyki. Sączą się dźwięki, suną po burej lamperii, tej praktycznej. Na podłodze futerały, nuty, trampki.
Świecą się oczy.
Szkoła Muzyczna.

Meteokuchnia

[latem]   Na ucisk w głowie przed nadchodzącą burzą medycyna pod postacią lekarza rodzinnego nic nie poradzi, zasugeruje by się raczej stuknąć w tę głowę. Nie ma też wzoru ani algorytmu na stopień tzw. senności niepohamowanej w zależności od wysokości ciśnienia atmosferycznego. "To jakieś szarlatańskie wymysły!" stwierdzą niektórzy wedle wykładni NFZ. "Meteopatia to bzdura!".
Ale ktoś, kto odczuwa podatność swojego organizmu na zawirowania pogody, wie o czym mowa.
Poczucie jak bardzo jest się częścią oceanu światowego i atmosfery jednocześnie. Obserwacja tego jak nasze 70% ciała czyli woda poddaje się zmianom ciśnienia i ulega tym samym siłom, które ogrom kropel wody zawieszają na niebie i rzeźbią z nich chmury - to dość wyjątkowe wrażenie. Zwykle zbyt mocne, by pomieścić się w głowie. Może stąd jej ból.
Więc wtedy, gdy atmosfera ciśnie nas zbyt mocno lub słabo, ratujmy się radykalnymi metodami.

Otwieram kuchenne okno nie zważając na obłąkane przedburzem komary. Ciemno już, chociaż letni wieczór dziś przyszedł wcześniej z winy skłębionej warstwy granatowych chmur. Warzywa kroję z pasją, choć nierówno, byle szybciej, byle mniej schylać się, bo wtedy głowa boli mocniej. Duchota i wilgoć tak intensywne, że gaz pod patelnią ledwo się udaje zapalić. Oliwa jednak szybko otula kawałki letnich papryk, pomidorów, cukinii i razem już podskakują niecierpliwie mięknąc i błyszcząc naoliwione.

Przy wsypywaniu przypraw ziołowych towarzyszą mi dalekie pomruki grzmotów. Zgniecione, pachnące, dużo, ostro... Może nieco nieostrożnie nachylam się nad aromatyczna inhalacją czyli patelnią z warzywami, ale to nie do opanowania. Może minie ten uporczywy ból głowy?

Właśnie kiedy do potrawy na koniec dosypuję obficie świeżo zmielonego pieprzu, powietrze tuż za oknem przeszywa trzask grzmotu tak bliski, że jednoczesna błyskawica elektryzuje osiedle na moment jasnoniebieskim światłem.

To ostatnia, sekretna ingrediencja.

Danie gotowe, deszcz lunął cały naraz, po bólu głowy nie ma śladu. To moc kuchni meteopatycznej i pikantnej iskry z chmur. A danie jeszcze czeka i paruje.

wtorek, 3 czerwca 2014

Wronę pod obronę

Dzień Dobry,

Zwracam się z uprzejmą prośbą do Szanownej Społeczności, by wzięła pod obronę moją rodzinę. Z największym wysiłkiem próbuję wychować moje potomstwo, co w dzisiejszych czasach nie jest łatwe. Miejsc odpowiednich na budowę domu jest coraz mniej, a od zbudowania do wychowania dzieci jeszcze długa droga. W tym roku po wielkim przeżyciu, jakim było dla mnie widok wyciętych drzew wzdłuż rzeki nazywanej przez ludzi Odrą, prawie podupadłam na zdrowiu. Nasz zeszłoroczny dom na gałęzi zniknął wraz z... gałęziami oraz całą resztą drzew.

Tylko jakaś niezłomna siła, nazywana przez niektórych instynktem, kazała mi poszukać miejsca na gniazdo w pobliżu. Wprawdzie miejsce to nie to samo co nasz dawny dom w koronie liści przy samym bulwarze wzdłuż Urzędu, z malowniczym widokiem na rzekę.. Ale okolica ta sama i pomyślałam, że najlepiej będzie w tym roku młode odchować w znajomym rejonie, zaledwie do drugiej stronie Długiego Budynku Urzędu Marszałkowskiego. Niestety nie tylko ja tak pomyślałam, ponieważ wiele bezdomnego po wycince ptactwa  nerwowo szukało swego nowego lokum. Trochę kłótni doświadczyliśmy, ale udało się!
Znalazłam dorodne drzewo i choć bliżej ludzkiej ulicy, choć warunki niedoskonałe - to tutaj złożyłam jaja i próbowałam wykarmić młode.

Nie lubię narzekać, ale niestety ludzie wciąż chcą więcej i więcej. Moje pisklęta przecież nie rosną wolno, o nie! Pałaszują i już nie mieszczą się w gnieździe, więc nie zajmie to wiele czasu, gdy gotowe będą do lotu w świat. Jako matka, dumna jestem z moich wroniąt. Tylko nieco cierpliwości, a jej właśnie nie mają za grosz Ludzie, moja Droga Społeczności!

Dlaczego Ludzie tak blisko podchodzą w czasie, gdy moje dzieci wciąż ledwo podfruwają? Dlaczego nie reagują na moje ostrzegawcze okrzyki, które rozumie przecież każde inne stworzenie!? Podjeżdżają ciasno pojazdami pod samo nasze drzewo i stwarzają zagrożenie moim dzieciom, które przecież muszą uczyć się znajdywać pożywienie wokół drzewa!
W takich warunkach nie da się budować rodziny! Podobno Ludzie nie należą do gatunków głupich, choć sądząc po tym kompletnym braku rozumienia sytuacji i moich ostrzeżeń, zaczynam w to wątpić.
W ostatnich dniach musiałam uciec się do przemocy i kilkoro Ludzi porządniej nastraszyć.
Wiadomo, że zdrowie i przyszłość Piskląt najważniejsza!

Dlatego więc proszę Droga Społeczności WROn, GaWROnów i Kawek Miasta WROcławia o interwencję. W ramach obywatelskiej solidarności.

Z poważaniem,

Wrona Marianna.

PS. Tu poniżej obraz - wspomnienie jednego z wyciętych w okolicy drzew.

PPS. Na dowód tego, że Ludzie postępują zupełnie nieracjonalnie, podam przykład naszej kuzynki. W zeszłym roku przy ul. Pawłowa miała ona z rodziną cudne gniazdo-marzenie. Okolica cicha chociaż blisko centrum i zapasów jedzenia. Teren był ogrodzony, bo ludzie nie wpuszczali tam pojazdów, a co więcej chowali tam swoje stado piskląt, przepraszam: dzieci. Nazywają to przedszkolem. Moja kuzynka liczyła na dobry lęg i zdrowe potomstwo, ale jakież było jej oburzenie, gdy ludzkie pisklęta nie szanowały zwyczajnych wronich ostrzeżeń a dorośli ludzie wręcz agresywnie na nią nastawali, jak też i na jej rodzinę. Była kłębkiem nerwów, a najgorsze stało się, gdy Ludzie przenieśli jej gniazdo! Aż żal mówić co stało się z jej dziećmi!..




piątek, 31 stycznia 2014

Zakamarki edukacji

Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi.
To synowie i córki Życia,
Powołane dla Niego samego.
(…)
Możecie ofiarować dom ich ciałom,
Ale nie duszom,
Bo dusze tych dzieci mieszkają w domu jutra,
Którego nie możecie nawiedzić nawet w marzeniach.
Kahil Gibran

Obecnie, gdy dorośli przygotowują plan kształcenia dzieci, tak naprawdę próbują wyłonić z niebytu przyszłość. Bo jak odkryć TO, na co ma wykształcenie przygotować, co umożliwić, skoro nie potrafimy nawet w sposób przybliżony powiedzieć jak będzie wyglądać świat za 10-20 lat? W jaką wiedzę i umiejętności wyposażyć, żeby nie stały się bezużytecznym plikiem zżółkłych notatek?

Doświadczyć powinny nas nauczki z przeszłości. Chichoty czasu nad ofiarami mitów wykształcenia.
Zmiany są tak szybkie, że może już za pięć lat potomstwo nam parsknie śmiechem w twarz, bo program edukacji będzie tkwił korzeniami w świecie, który zdąży przeminąć.

Byli już w historii absolwenci międzywojennych gimnazjów z XX wieku o tak wysokim poziomie, że dzisiejsi magistrowie mogliby nie dotrzymać kroku.

Były też ofiary matury zdanej w PRLu, którzy teraz przed emeryturą szukając pracy wpisują w rubryce: wykształcenie średnie. „Niedouki jakieś? Studiów nie mógł taki skończyć?” – krążą myśli młodej pracownicy Urzędu Pracy. I niewiele wynika z faktu, że wiedza matematyczna tego abiturienta ’70 prześciga wielu dzisiejszych inżynierów…

A co z tymi, którzy ukończyli zawodówki, by szybko solidną pracę zdobyć i fachem budować powojenną Polskę? Dziś przez młodych są widziani jako niewykształceni. Zadrwiła z nich historia. Ich świat się zmienił.

Okropnie zakpił chochlik zmian ze staruszki, która przesiaduje teraz na ławce. Jej świadectwo zaginęło w mrokach wojennego czasu, ale ile by dziś było warte? W latach 30-tych wychodziła dzielnie przed świtem co dzień do sąsiedniej wioski, dziesięć kilometrów.  Aby ambitnie skończyć.. szóstą klasę jak żadne inne z jej rodzeństwa. Dziś wydaje się być prawie analfabetką - dla kogo? Własnego wnuka, który jako jeden z tysięcy właśnie skończył studia zaoczne.. Przemknął, musnął wiedzy, może skopiował kopie, poprawił poprawkowe.. I trzyma teraz dyplom, który dla jego rodziców jeszcze jest znakiem pewnej nobilitacji...

Minie trochę czasu, a ten znów wykrzywi coś, zweryfikuje, dyplomy zakurzy i kolejny raz zakpi.

Czas czeka na godnego przeciwnika – na rewolucyjny system kształcenia. Gotowe recepty i poszufladkowana wiedza przestały przecież być użyteczne już kilka pokoleń temu.

Na pewno w błyskawicznie zmieniającej się dzisiejszej rzeczywistości proces edukowania młodych nie powinien przypominać stopniowego lepienia kawałka gliny. Raczej musi wyglądać jak wszechstronny trening przed ekstremalną wyprawą…  Z naciskiem na odważne i nowatorskie myślenie. Wpajanie wiary w to, że dobrze jest samodzielnie uczyć się przez cały czas… Wtedy nie wpadnie się w archaiczną pułapkę systemu edukacji.  I żaden absolwent nie będzie ukształtowaną figurą lecz sam usiądzie by własnoręcznie wytworzyć narzędzia .  
Takie, które z kolei wyrzeźbią kształt przyszłości.

poniedziałek, 2 grudnia 2013