Świat (mój świat :)) idzie czasem w dziwnym kierunku. Ostatnio dowiedziałam się, ze jezdząc z dzieckiem autobusem lub tramwajem spełnia się jeden z punktów nowej podstawy programowej wychowania przedszkolnego. Podobno obecnie juz "większość" dzieci nie wie co to środki transportu zbiorowego i jak się tam zachować - totalna egzotyka. Wnioski? Dziwna ta większość według mnie... Ja owszem dziecku memu zapewniam tę wiedzę praktyczną i trochę innych szkrabów równiez widzę po drodze.
A jeśli się mylę, to... biedne izolowane istotki, pod kloszem, w ciepłych, niezawodnych autach rodziców. Podwiezione od drzwi do drzwi. Próba zapewnienia bezpiecznego azylu wolnego od nieprzewidywalności MPK. Ale... brak ludzi, którym mozna się przyjrzec w autobusie. Brak zdrowego porannego marszu na przystanek... Kokon, który moze owocować bezradnością, gdy wreszcie kiedyś przyjdzie małemu człowiekowi pojechać tramwajem z przesiadką :).
A przecież ...wszystkiego być powinno w umiarze.
Może stąd biorą się potem te niesamodzielne kobiety, które trzeba podwozić do lekarza, fryzjera, sklepu, koleżanki i pracy oczywiście. Te, którym to się wydaje naturalne bez względu na okoliczności.
Może stąd wyrastają rzesze mężczyzn, co to nie potrafią przejść paru kroków piechotą i jadą samochodem choćby do kiosku na rogu po gazetę.
Ja osobiście zdecydowanie jestem za różnorodnością. Jest czas na matczyną ochronę przed niebezpieczeństwami, ale też na smakowanie, doświadczanie świata. Trzeba sobie radzić w dżungli, tej miejskiej także. I tego chcę uczyć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz