czwartek, 17 listopada 2011

Brrr..


Jeszcze ponad tydzień temu wieczorem biegałam po okolicy dziwiąc się jaki to podejrzanie ciepły jak na listopad mamy wieczór. Tak, wtedy już pomyślalam, że to ostatni raz w komforcie mogę sobie urządzać bieganie rekreacyjne. Teraz też mogę, ale staje się ono bardziej ekstremalne - zimna i przenikliwa mgła od kilku dni rozgościła się w okolicy, gęstnieje bardziej nocą. Przenika pewnie też bardziej.

Wtedy, biegnąc słuchałam jak zwykle nietoperzy. Miałam wrażenie, że swoimi piskami chcą mnie zmylić - dźwięki dobiegały z każdej strony, czasem zdawało się, że nawet spod ziemi. Może mistrzowie poszerzonych "gam" urządzają sobie wspólną zabawę i nakładają fale celowo? Mają przecież w tym zakresie możliwości - słuch absolutny i nadajniki precyzyjne jak szpiegowska aparatura...

A łuk blokowiska Kozanowa to wymarzony amfiteatr.

Wiem, ze nietoperze to nie cudotwórcy, ale chciałabym je poprosić o wydobycie z siebie melodii, która zneutralizuje złowrogi pomruk aut na nowej obwodnicy i Moście Rędzińskim.
Dopóki liście były na swoim miejscu i nie zaliczyły jeszcze gleby, prawie doskonale rozpraszały ten irytujący dźwięk. Teraz gołe gałęzie niewiele mogą poradzić, więc przez działki i lasy dociera ta fala motomruczenia i wprawia w drgania sędziwe już przecież bloki. Najsmutniejszy ze smutnych pomruk sprawia, że wrażliwe jednostki wypełzają na balkony, czasem popalają, to znów (co gorsza) zaczynają myśleć...
Drobinki mgły jak sprytna sztafeta stukają o siebie i wzmacniają dźwięk każdego silnika z AOW.
Ludzie z niesmakiem zamykają okna, na zewnątrz zostają ucięte wpół, nieopowiedziane pytania typu: "A kto to się ostatnio chciał rzucić z 11-ego piętra, hmm, trzeba zapytać babki w sklepie, pewnie wie..".

A iluminacja Mostu Rędzińskiego odbija się w tej mgle i niskich chmurach tak, że wygląda jakby dużych rozmiarów pojazd Obcych zacumował nad Mostem i chciał sobie oświetlić brzuch, podwozie, czy jak to tam u Obcych się zwie. Pewnie przerwa w drodze nad L.A. czy inną metropolię, gdzie postraszy się Ziemian, którzy oglądają za dużo katastroficznych filmów...

poniedziałek, 7 listopada 2011

Niemądre kłamstewka

Z obserwacji (znajomość Wrocławia pomocna).
Jedzie elegacki Pan z laptopem w torbie autobusem przez miasto. Dzwoni komórka, więc mężczyzna w pośpiechu pod kaszmirowym płaszczykiem szuka swojej smart-komóry.
Odbiera i aksamitnym głosem nadaje:
- Przepraszam najmocniej, Panie Rafale. Juz prawie jestem. Moze dwie minutki się spóźnię, nie więcej... Właśnie odebrałem auto z warsztatu. Musiałem przycisnąć mechanika, żeby sprawdził jeszcze raz czy wszystko gra. Ale sunie bez problemu..
- .... (odpowiedzi nie słychać)
- A, juz niedaleko jestem, przy Magnolii. Tak.. tak..
W tym momencie, tak, jak na każdym przystanku, rozlega się donosny gong i jeszcze bardziej rzucający się w uszy głos informujący, gdzie też autobus dotarł i dokąd zmierza: "Piłsudskiego, następny przystanek: Plac Legionów".
Aksamitny głos elegancika jakby traci głębię, teraz bardziej skrzeczy do komórki:
- Tttak, no to.. do zobaczenia.

...
Upsik... ;)

Jakieś 8 przystanków od prawdy..:)

poniedziałek, 31 października 2011

7 miliardów

Kilkanaście lat temu media znalazły sobie temacik o 6-cio miliardowym człowieku, który właśnie wtedy przyszedł na świat. Akurat w jakiś tajemniczy dla mnie sposób został uznany za 6-cio miliardowego obywatela Ziemi. Pamiętam, że poruszyła mnie ta sztuczność i wielka pompa z którą "naznaczonego" noworodka witały media. W tym samym czasie, w jakichś zapomnianych miejskich slumsach i głodujących wioskach ileś dzieci nie miało czasem nawet szansy na policzenie zanim ich życie dobiegnie końca, prawie nie zauważone.
Jest rok 2011 i dokładnie to samo czuję czytając wiadomość o człowieku na Ziemi nr 7 000 000 000.
Ludzkość wzrosła o miliard ale dalej bawią ją takie symboliczne gesty. Tak, jakby nie wiedziała, że to tylko czysto umowna kalkulacja. Abstrakcyjność wielkich liczb nie przemawia do ogółu więc podaje się urobionemu społeczeństwo informację, którą może strawić...

Ale ciekawi mnie też druga strona - czyli moja reakcja... Wtedy, w roku 1999 zrobiłam mniej więcej coś podobnego jak teraz: napisałam do gazety ("Słowo Polskie" dla ścisłości), gazeta po jakimś tygodniu opublikowała mój list, a ja wyrzuciłam w ten sposób z siebie oburzenie, które poczułam...
Teraz piszę tutaj.

Dziś kusząca jest możliwość natychmiastowego przelania świeżych emocji.
Niestety internet pełen jest emocji in situ. Sprzed momentu, jeszcze ciepłych, przelewanych na bieżąco. Może czasem powinno się im pozwolić przetopić w działanie nim zaleją ekran.

Oj, zdecydowanie większy nakład miało wtedy "Słowo" niż liczbę gości ma ten blog :).

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Leci, leci




Wojna Klonów :)


Na jednym ze skwerków w Szklarskiej Porębie jest szachownica ułożona z dwukolorowych płyt chodnikowych, a na niej ponad metrowe figury szachowe z prętów zbrojeniowych.
Wakacyjny deszczowy dzień. Mimo mżawki po szachownicy wolno kroczą, raz ruchem konika, a raz wieży, dwie postacie w identycznych kurtkach.

Przystaję. Patrzę.

Dwaj chłopcy przypominający z wyglądu Harry'ego Pottera z wczesnych lat, w jednakowych okularach, a każdy z taką samą, nad wiek poważną i skupioną miną.
Obmyślają ruchy.

Co za ironia natury.
Bliźnięta jednojajowe grają przeciwko sobie w szachy.
Ciekawe na ile potrafią przewidzieć swoje wzajemne a troche jakby swoje własne posunięcia...

piątek, 26 sierpnia 2011

Aromat kwiatowy identyczny z naturalnym


Olivier Sacks pisał kiedyś o synestezji, czyli dosłownym mieszaniu zmysłów u niektórych osób. To, co w sztuce bywa przenośnią, nieliczni mają dosłownie i na co dzień - czują zapach kolorów, widzą muzykę. Rzeczywistość jest dla nich gęsta i pełna treści, ale czasem musi być trudno.

A większości ludzi pozostają sztuczki umysłu oparte o skojarzenia. Gdy widzisz zdjęcie ulubionej potrawy, czujesz jej smak. A gdy słuchasz dźwięków, które coś znaczą, widzisz kojarzące się obrazy. Wspomnienia i aktualne przeżycia - w naszym mózgu zyją zgodnie w wiecznym teraz.

Kiedy, jak co roku, wpatrywałam się w nocne sierpniowe niebo, licząc ze Perseidy objawią choć jeden meteoryt w zasięgu mojego wzroku, znów czułam zapach maciejki. Nieracjonalnie - sprawdzilam, nie mogło jej być w kazdym miejscu, skąd obserwowałam gwiazdy.... Nie w centrum miasta, nie w miejskim zapuszczonym parku.

Jako dziewczynka, podczas prawdziwych wiejskich wakacji, prosiłam rodziców, aby pozwolili mi wyjść wieczorem przed dom babci, popatrzeć na rozgwieżdżone niebo. Gwiazdy z dala od miasta, co więcej - na samym na skraju wioski, nie miały zadnej świetlnej konkurencji. Ciemność nocy i rozświetlone przestrzenne niebo.

Nie trzeba znać się na gwiazdozbiorach, aby podziwiać ogrom kosmosu. Stojąc w kapciach i flanelowej koszulce nocnej patrzyłam z zapartym tchem na pędzące co jakiś czas meteoryty. Świetlisty punkt nie był wtedy dla mnie okazją do wypowiedzenia życzenia - on był spełnieniem marzenia sam w sobie!
Stałam tak przed sienią drżąc i równym podziwem darzyłam wtedy tę migającą kopułę nade mną, co pobliski las - niewyobrażalnie ciemny i pełen mlaśnięć, skrzypnięć oraz tupania. Woda w rzece zaraz za ogrodem, sądząc po dźwiękach, nocą nabierała gęstości i czerni, rozlewając się swobodnie. Ostrzegawczy plusk wyznaczał granicę i bronił dostępu do rozległej leśnej krainy za rzeką.
W tym samym czasie drobne kwiatki ogrodowej maciejki wpatrywały się w górę, w ich odlegle mrugające koleżanki, na ogromnej granatowej niebnej tapecie i robiły to, co potrafiły najlepiej - pachniały jak szalone.

- Oj, zimno ci już, chodź, idziemy do domu. - mówiła mama.
- Nie, jeszcze troszkę... - odpowiadałam.

I wracając do ciepłego domu, ostatnie co słyszałam to szczekanie psów spod jeszcze dalszego lasu.


Rano maciejka wyglądała już niepozornie a po gwiazdach i Perseidach nie było śladu.

środa, 4 maja 2011

Supełki

Stare i Nowe.
Ktoś chciał zatrzymać to, co powinno było odejść.
Ale "chwytanie dnia" nie może polegać na wiązaniu supełków i kurczowym trzymaniu się przeszłości...

Ps. Byłam w tym samym miejscu dwa tygodnie poźniej. Wokół burza palczastej zieleni kasztanowca. Supełek, ledwo widoczny, dalej tkwił. Ale sam, bez jesiennego liścia. Bo po dawnych sprawach z czasem zostają tylko supełki, a obok mnóstwo miejsca na nowe.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Lustrzane bliźniaczki

Z Obserwacji.

Dwie kobiety. O, w tym wydają się naprawdę podobne. Obie świetnie radzą sobie z mężczyznami.

Są przez nich raczej lubiane (och, kto to wie...), na pewno zauważane, a po cichu Wam powiem, że mężczyźni obu ich się nieco boją. Można to też nazwać szacunkiem na zapas.
Męski osobnik po prostu czuje się przy nich trochę bezwolny i po kryjomu, gdy One tego nie widzą, sprawdza czy nie plączą mu się gdzieś za plecami marionetkowe sznurki.
Obie trafiają w sedno męskiego humoru, sprawnie potrafią wybrnąć z niewybrednego żartu. Tak, że faceci muszą kolejną kąśliwą uwagą maskować cichy podziw.
Każda z nich jest zmienna, lecz z umiarem. Na tyle, aby trzymać obrany kurs, ale też by nie być zbyt przewidywalną dla mężczyzn.

A jednak Pierwsza nauczyła się tego wszystkiego w komforcie nierozsądnej miłości Tatusia. Zawsze wychwalana, chuchana i rozpieszczana przez Ojca, bardzo wcześnie chwyciła za sznurki. Pewna swej władzy rozszerzała ją na chłopców z placu zabaw, kolegów ze szkoły, znajomych ze studiów. Równolegle z tytułem magistra, broniła już doktoratu w sprawowaniu władzy nad mężczyznami... Świat był dla niej teraz równie przyjaznym placem zabaw jak w dzieciństwie, tylko znacznie większym.

A Druga mozolnie odkrywała tajniki męskiej natury. Choć słyszała, że nie ma tam zagadek i wszystko jest proste, zgłębiała dalej. Wtapiała się w chłopięce zabawy, gardziła sukienkami i wyciągała robaki z błota. Skoro jej Ojciec mógł patrzeć przez nią na wskroś w telewizor, musiała widocznie nie istnieć. Zazdrościła więc chłopcom, że istnieją. Pilnie pracowała by stać się Kimś. A gdy faceci już zaufali jej jak "swojej", zaczęła jeszcze głębiej w kieszeni chować kobiecą intuicję. Swoboda i luz, oto co ma być na wierzchu.

Obie spotkały się w jednym punkcie. Mogłyby sprawować władzę absolutną nad mężczyznami.
Gdyby tylko Pierwsza nie czuła do nich pogardy.
Gdyby Druga nie podziwiała ich tak bardzo.

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Deja vu pokoleń

Kilka dni temu w Wiadomościach podano informację o śmierci kolejnego polskiego żołnierza stacjonującego w Afganistanie. Krótkie komentarze, sylwetka żołnierza, żal... I sceny z afgańskiej ziemi... Nie wiedząc dokładnie co pokażą, odruchowo zagaduję córeczkę rysującą przy stole. Niech nie dojdzie do niej widok czegoś okrutnego, strasznego...

I nagle mam wizję z przeszłości.

To ja - kilkuletnia dziewczynka siedzę na dywanie, bawię się ciężarówką, wożę klocki. W pokoju półmrok, a po dywanie snują się światła z ekranu czarno-białego telewizora.
W ówczesnym Dzienniku Telewizyjnym relacja z wojny w Afganistanie. Sceny zakurzonych czołgów, ciężarówek. I infomacja o ofiarach okraszona odpowiednim komentarzem ideologicznym. Dziwnie brzmiące nazwiska przykuwają moją uwagę i podnoszę głowę, a moja mama odruchowo zagaduje mnie o czymś innym, abym nie dostrzegła krwawych scen...

Bo krew w czarno-białym telewizorze jest tak samo straszna.

Kolejne pokolenie, inne strony w wojnie, inne rodzaje broni.

Ale wrazenie, że "to już było" - jest nie do powstrzymania...
- - -
(...) Przegrywamy każdą wojnę kiedy zaczynamy ją,
A ci, którzy przyjdą po nas, już nie wiedzą o co szło (...)"

z tekstu piosenki A. M. Jopek

sobota, 29 stycznia 2011

Ale lipa...

Wiedziałam, że to się stanie. Na pewno prędzej niż później... I w ramach budowy szybkiego tramwaju na Kozanów wycięto właśnie sporo drzew. Głównie lipy wzdłuz dawnej brukowanej drogi.
I mimo że wiem, ze to bylo konieczne,
że stoje w tych korkach teraz, ktore maja sie trochę rozladować,
że to zadne "cenne" drzewa,
że niektorzy mowia, ze dawno ich tam nie powinno byc...

To mnie jest żal. I już.

Bez względu na to, jak nowoczesnego środka transportu człowiek tam nie umieści, to nie będzie już w tym miejscu najskuteczniejszego ekranu oddzielającego ruchliwą ulicę Pilczycką od ludzkich mieszkań.
Nie będzie niestety już także pachnącej w lipcu bariery z zółtych lipowych kwiatów i bzyczących zagłuszaczy aut. Ale to juz zupełnie nierozsądna uwaga...

Rzeczowo sprawa wygląda tak:
http://www.wroclaw.pl/tramwajem_na_kozanow,.dhtml

wtorek, 4 stycznia 2011

Na szczęście

Tak, tak, to zupełnie nie jest fotka aktualna, ale znalazłam ją właśnie. Zrobiłam ją latem, na łące, zaraz obok Impartu. Słonie pasły się bezstresowo, w zasadzie nie przywiązane, od reszty łąki oddzielone symboliczną plastikową taśmą. Może nie było im źle? Wolę wierzyć w to, niż w fakt, że może nigdy nie zaznały wolności, więc dlatego do niej nie dążyły?...
W każdym razie słonie wyglądały na zadowolone (wywijały trąbami), więc myślę, że mogą nam wszystkim przynieść mnóstwo szczęścia.
Życzmy sobie bycia szczęśliwymi w tym zupełnie nowym, świeżutkim jeszcze roku 2011.

Zaćmieni

Kto dziś nie zaobserwował chociaż przez chwilę zaćmienia słońca - niech żałuje... Wszystkie zjawiska przyrody są niezwykłe, ale takie spektakularne jak to wywołuje we mnie jakiś taki dreszcz... Uświadomienie sobie po raz kolejny że jestem malutkim okruchem we wszechświecie, który obserwuje sobie "nieco" większe skupisko okruchów (Księżyc), które zasłania jeszcze większą grudę materii (Słońce). Dla mnie to zupełnie nieprzygnębiające uczucie - wręcz przeciwnie!
W maksymalnym zaćmieniu tarcza Słońca zasłonięta była w Polsce do ponad 70% i widać było dziwny półmrok, inny niż ten spowodowany przez chmury zasłaniajace poranne niebo.
Zastanawia mnie ilu pędzących ludzi, zamotanych w swoje życiowe kłębki, nawet nie dostrzegło tej zmiany. Że nasza Gwiazda, dzięki której istnieje Życie na naszej Planecie w trzech czwartych przygasiła się na czas jakiś.

Współczuję tym Zaćmionym ludziom :).

I z piosenki Katarzyny Groniec:
Gdzieś na skraju mlecznej drogi,
Gdzie straszliwe rządzą moce,
Gdzie się czają czarne dziury,
Skwierczy gwiazda zwana Słońcem;
I nie myśli o nas wcale,
I pojęcia nawet nie ma,
ze o parę kroków dalej,
Zyje sobie jakaś Ziemia (...)