Kilkanaście lat temu media znalazły sobie temacik o 6-cio miliardowym człowieku, który właśnie wtedy przyszedł na świat. Akurat w jakiś tajemniczy dla mnie sposób został uznany za 6-cio miliardowego obywatela Ziemi. Pamiętam, że poruszyła mnie ta sztuczność i wielka pompa z którą "naznaczonego" noworodka witały media. W tym samym czasie, w jakichś zapomnianych miejskich slumsach i głodujących wioskach ileś dzieci nie miało czasem nawet szansy na policzenie zanim ich życie dobiegnie końca, prawie nie zauważone.
Jest rok 2011 i dokładnie to samo czuję czytając wiadomość o człowieku na Ziemi nr 7 000 000 000.
Ludzkość wzrosła o miliard ale dalej bawią ją takie symboliczne gesty. Tak, jakby nie wiedziała, że to tylko czysto umowna kalkulacja. Abstrakcyjność wielkich liczb nie przemawia do ogółu więc podaje się urobionemu społeczeństwo informację, którą może strawić...
Ale ciekawi mnie też druga strona - czyli moja reakcja... Wtedy, w roku 1999 zrobiłam mniej więcej coś podobnego jak teraz: napisałam do gazety ("Słowo Polskie" dla ścisłości), gazeta po jakimś tygodniu opublikowała mój list, a ja wyrzuciłam w ten sposób z siebie oburzenie, które poczułam...
Teraz piszę tutaj.
Dziś kusząca jest możliwość natychmiastowego przelania świeżych emocji.
Niestety internet pełen jest emocji in situ. Sprzed momentu, jeszcze ciepłych, przelewanych na bieżąco. Może czasem powinno się im pozwolić przetopić w działanie nim zaleją ekran.
Oj, zdecydowanie większy nakład miało wtedy "Słowo" niż liczbę gości ma ten blog :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz