Winda to twór uzyteczny. Winda w bloku to naprawdę konieczność (przed kilkoma laty, nie mieszkając w bloku, nie zaprzątałam sobie tym głowy, ale teraz 9 pietro bez sprawnej windy bywa wyzwaniem...).
Ale to banały i ja zupełnie nie o tym. Naprawdę fajną funkcją windy jest wożenie przez nią zapachów. Ta jej rola nasila sie w kazdy weekend a apogeum osiaga w święta, szczególnie te celebrowane pichceniem, gotowaniem, pieczeniem...
Na każdym piętrze rozpościera się inny kulinarny aromat, zwykle cięzki i charakterystyczny, jak: bigos, smazone mięcho, zbyt mocno przypieczona babka... Pominę te zupełnie nie do zdefiniowania ani zaakceptowania. Układają się te zapachy warstwami jak ciepłe tkaniny okrycia, jedne na drugich, na tyle tłuste, że wiszą uparcie i nie poruszają ich nawet otwarte okna. Niemieszalne. Ogromna aromatyczna chromatografia w skali 11 pieter.
Ale na szczęście zawsze znajdzie się sposób, aby ten stan zakłócić. Winda, ruszając i zatrzymując się z trzaskiem co chwilę, wozi ten zapachowy balast razem z pasażerami z piętra na piętro, z góry w dół i bezlitośnie miesza wypracowaną strukturę mas powietrza.
Uff, można wreszcie odetchnąć. Gdyby nie winda, mam wrazenie, ze zapach pieczonego wielkanocnego schabu z 8 piętra osiadłby tu co najmniej do lata...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
tej funkcji pewnie twórcy windy nie mieli w planach :)
Prześlij komentarz