Dzis, w piątek, pod wieczór.
Od kilku godzin zbiera się na burzę.
Czas oczekiwania urozmaicają ciepłe podmuchy wiatru, które wybrzuszają firanki i zrzucają z balkonów bieliznę. Szczyty topoli kłaniają się na północ.
Stoję w kuchni z włączonym mikserem w ręku, końcówki ubijające ubijają, a ja wpatruję się przez okno w horyzont.
Z dziewiątego piętra, zakładając że nie opuszczam wzroku, widzę za nowym wałem kozanowskim tylko bujną i soczystą zieleń nadodrzańskich lasów i dalej, łagodne fale Wzgórz Trzebnickich.
Wyłączam się i nie słyszę hałasującego miksera, tylko próbuję wytrzymać trzy minuty bez nawet małego zerknięcia do pojemnika z ubijaną masą. Cierpliwa jestem przecież...
Ale tego, żeby minąć jutro te wzgórza, jechać dalej na północ i znaleźć się już jutro w krainie Doliny Baryczy - tego nie mogę się doczekać...
Już i tak tyle tego kwitnienia i buchania zielenią mnie ominęło... Miasto za długo przytrzymywało mnie w swoim betonowym uścisku. Chcę już! Teraz!
Już wiem co pomoże mi przetrwać ostatnie godziny przez wyprawą w moje ukochane Lasy. Minęły już nie trzy ale z pięć minut, więc spoglądam do pojemnika i wyłączam mikser.
Udało się! - w środku puszy się ubita na puszystą pianę tłuściutka śmietanka do...
pierwszych w tym roku...
TRUSKAWEK! :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
A wystarczy chwila nieuwagi i masło :P
Prześlij komentarz