niedziela, 31 maja 2015

Skóra opakowana w marzenie

Nie mogę zrozumieć mechanizmu, który tysiącom czy milionom konsumentów pozwala się nabierać na magię działania pewnych kosmetyków. Pomijając może najbardziej ekstremalne opinie mówiące, że kosmetyki na skórę nie działają wcale, bo pozostają tylko w najbardziej wierzchnich warstwach naskórka, warto jednak pomyśleć rozsądnie.

Pierwszy z brzegu szampon, balsam czy krem zawierający w opisie nazwę magicznego, drogocennego olejku "prosto z natury" to wielka marketingowa manipulacja. Praktycznie każdy z kosmetyków tego rodzaju zawiera nie więcej niż 1 do 2-3 procent wspomnianej w nazwie "rewelacyjnej" substancji... W porcji szamponu czy maseczki to marny ułamek. Reszta to standardowe wypełniacze, parafina, środki nadające konsystencję, zapach, trwałość (konserwanty).

I nie analizując szkodliwości, udowodnionej bądź nie, tych wszystkich składników dodatkowych, a myśląc tylko o tym magnetycznie przyciągającym olejku, czy nie łatwiej po prostu kapnąć kilku kropli świeżej oliwy z oliwek, maznąć to co mazać chcemy masłęm kokosowym lub dodać do maseczki na włosy olejku z awokado?

Nie czytając składu możemy dać się omamić sugestywnemu opakowaniu czy reklamie, gdzie ktoś ziszcza nam właśnie marzenie o gładkiej skórze w postaci modelki na greckiej wyspie. Ale czy te kilka kropel "greckiej" oliwy w całej dużej butelce balsamu o terminie ważności przypadającym za 3 lata, ma być lepsze od świeżo zakupionej spożywczej oliwy extra vergine?

Przygotowując sałatkę grecką i polewając obficie pyszną oliwą ogórki z pomidorami, wezmę tę jedną łyżkę złotego tłuszczu i narobię konkurencji "opantentowanej formule piękna organicznej oliwy z greckich wysp" we wszystkich balsamach razem wziętych. Phi..., jeśli łyżka to za dużo, to resztę zjem ze świeżą grzanką. Bo.. mogę! :)

1 komentarz:

Jakub pisze...

Tak niestety jest ze wszystkim...Na szczęście na butelkach zwykle podają procentowy skład ;) Kto czyta nie błądzi ;)