Stoję, a przede mną swiat. Miękki, kolorowy, prawie jak mapa.
Nad głową Turcja. Po lewej ręce Argentyna. Po prawej Chiny, Indonezja.
Wszystko na wyciągnięcie ręki.
Na dole Indie.
Sprawdzam - ta w paski ma 100% bawełny, ale w sumie brzydka...
I Chiny odpadają.
Jedno wyciągnięcie ręki i Malezja czy Indonezja już będzie w moim władaniu.
Ale... ten szalik ma krzywe wykończenie. Malezja spada w rankingach.
Globalna wioska spogląda na mnie z wyrzutem oczami słabo opłacanych robotników.
Nie pamiętam już jaki to sklep. Czy H&M czy B&G, czy C&A...
Na jednej ścianie wisi cała kolekcja. Skarpetki, czapki, bluzki, spodnie... a każde z innego kraju - jak galeria widokówek z podrózy po egzotycznych fabrykach. Metki błyszczą jak znaczki pocztowe.
Stoję przed tekstylną mapą światowych możliwości dużej sieci handlowej.
Zapominam w jakim jestem mieście, bo to nie ma znaczenia.
Jestem obywatelem zunifikowanej ziemi niczyjej, pod protektoratem H&M, B&G, czy C&A...
piątek, 26 listopada 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz